Łazienka to dziwne miejsce. Niby domowe, oswojone, takie, do którego wchodzi się półprzytomnym o szóstej rano i zamyka za sobą drzwi z przyzwyczajenia. A jednak to właśnie tam dzieje się najwięcej drobnych dramatów, o których potem mówi się szeptem albo wcale. „Poślizgnąłem się, ale nic się nie stało” – każdy to zna, prawda? Tylko że to „nic” bywa czasem bardzo blisko „za dużo”. Z wiekiem zaczynamy to widzieć wyraźniej. Nie od razu, niechętnie, z lekkim buntem w środku, ale jednak.
Zacznijmy od podłogi, bo ona jest pierwsza na linii ognia. Śliska, zimna, nieprzyjazna. Te błyszczące płytki, które tak ładnie wyglądają w sklepie, w łazience potrafią zamienić się w pułapkę. Wystarczy kropla wody, wilgotna stopa, szybki ruch. Dlatego maty antypoślizgowe to nie dodatek, tylko konieczność. I nie mówię o takich, które po tygodniu zwijają się w rogach. Solidne, gumowe, ciężkie. Takie, które leżą jak przyklejone. A dywaniki? Te miękkie, z frędzlami, sentymentalne – lepiej je pożegnać. One potrafią zdradzić w najmniej spodziewanym momencie.
Wanna. Temat rzeka. Dla wielu osób to wciąż synonim komfortu, chwili ciszy, oddechu. Ale wejście do wanny i wyjście z niej bywa jak egzamin sprawnościowy. Jeśli wanna zostaje, to uchwyty są absolutnym minimum. Przykręcone na stałe, metalowe, solidne. Nie żadne „tymczasowe” rozwiązania. Prysznic coraz częściej okazuje się rozsądniejszy. Najlepiej bez brodzika albo z bardzo niskim. Wejście bez podnoszenia nogi wysoko to ogromna różnica, zwłaszcza rano, kiedy ciało jeszcze się nie obudziło.
Krzesło prysznicowe – wiem, słowo „krzesło” w łazience brzmi poważnie. Ale to naprawdę zmienia codzienność. Można usiąść, spokojnie się umyć, bez pośpiechu, bez balansowania. To nie jest znak słabości. To znak, że człowiek myśli o sobie rozsądnie. I o spokoju swoich bliskich też, no bo jakże inaczej.
Umywalka i toaleta to kolejne punkty, które często się bagatelizuje. Umywalka musi być stabilna. Jeśli ktoś się na niej oprze, nie może drgnąć ani o milimetr. Toaleta – trochę wyższa niż standardowa – ułatwia wstawanie. Poręcze po bokach są bezcenne. Dają niezależność. Pozwalają wstać samodzielnie, bez proszenia o pomoc, a to dla wielu osób ma ogromne znaczenie, większe niż się wydaje.
Światło. Tu często popełnia się błąd w imię „klimatu”. W łazience nie potrzeba klimatu. Potrzeba jasności. Dobre, mocne światło, bez cieni. Włącznik blisko drzwi, najlepiej podświetlany. Bo nocą, gdy wzrok jeszcze śpi, a my po omacku szukamy ściany, liczy się każda sekunda.
Drzwi powinny otwierać się na zewnątrz. To detal, o którym rzadko się myśli, dopóki nie trzeba wezwać pomocy. Otwierane do środka mogą się zablokować, jeśli ktoś upadnie. A wtedy robi się nerwowo. Lepiej zapobiegać, niż potem tłumaczyć, dlaczego nikt na to nie wpadł wcześniej.
Jest jeszcze temperatura. Zimna łazienka to sztywne mięśnie, a sztywne mięśnie to gorsza równowaga. Warto zadbać o ciepło, ale też o porządek. Ręczniki pod ręką, nie wysoko. Mydło w dozowniku, nie śliskie kostki, które uciekają z dłoni. Małe rzeczy, ale one się sumują.
Na koniec chcę powiedzieć coś ważnego. Bezpieczna łazienka nie musi wyglądać jak szpital. Może być normalna, domowa, przyjemna. Może pachnieć ulubionym mydłem, mieć kolorowe ręczniki, małą roślinę na parapecie. Bezpieczeństwo i godność nie wykluczają się. Wręcz przeciwnie – idą w parze. Chodzi o to, żeby wejść do łazienki bez strachu. Żeby zamknąć drzwi i wiedzieć, że to miejsce jest po naszej stronie. A to, z wiekiem, staje się naprawdę bezcenne.









