Szukaj

Koszty utrzymania domu – jak je zmniejszyć?

Koszty utrzymania domu – jak je zmniejszyć2

Czasem, nie wiem czy też tak macie, człowiek budzi się jeszcze przed budzikiem, bo kaloryfer znowu postanowił coś powiedzieć. Taki trzask, jakby się przeciągał po nocnej zmianie, i od razu przypomina o rachunkach. Ogrzewanie, prąd, gaz – wszystko wisi nad głową jak ta jedna reklamówka z szafki, którą „może jeszcze kiedyś wykorzystam”, ale i tak wypada na podłogę, kiedy nie trzeba. No i człowiek idzie do kuchni, ledwie otworzy oczy, a już czajnik wita go swoim cichym „bzz”, jakby udawał, że jest niewinny. Ale przecież kradnie prąd. Każdy kradnie, każde urządzenie po trochu, tylko robi to cicho, po cichutku, żeby nie zwracać uwagi. I od tej pierwszej chwili dnia zaczyna się cała wyliczanka, nawet jeśli człowiek udaje, że jej nie słyszy.

My, starsi czy nie starsi, ale jednak już trochę przećwiczeni przez życie, wiemy dobrze, że wielkie zmiany rzadko przychodzą z wielkich planów. Najczęściej rodzą się z drobiazgów. Takich zwykłych, trochę śmiesznych decyzji – czy skręcić grzejnik, czy może założyć sweter z tej półki, gdzie zawsze coś pachnie lawendą. I od razu robi się jakoś bardziej swojsko. Pomyślałem kiedyś, stojąc nad garnkiem rosołu, który pyrkał jak stary motorower, że oszczędności są jak gotowanie – trzeba trochę cierpliwości, trochę wyczucia i przede wszystkim nie spieszyć się z wnioskami. Bo ile to razy człowiek włączył piekarnik tylko po to, żeby potem zorientować się, że zapomniał wyjąć starej blachy? A energia poszła.

Z prądem jest, o ironio, najciemniej. Bo go nie widać. Cały dom niby śpi, a tu nagle mruga ta nieszczęsna dioda na telewizorze. Takie maleństwo, a człowiek od razu czuje, że coś mu podkrada grosz po groszu. Ja mam w salonie starą lampę, taką jeszcze z czasów, kiedy między żarówką a oprawką był luz jak między sąsiadami w bloku. I ciągle zapominam ją wyłączać, bo lubię jej ciepłe światło, choć żre prąd jak szalona. No ale, przecież od tego są te listwy z wyłącznikiem – kupiłem jedną, potem drugą, i choć przez pierwsze dni potykałem się o kable jak młody źrebak, to w końcu zaczęło to działać. No bo jakże inaczej. Człowiek się uczy, choćby powoli.

A woda… woda to zupełnie osobna bajka. Taka kapryśna panna. Raz leci jak z górskiego potoku, innym razem kapie jakby od niechcenia. Pamiętam, kiedyś, dawno temu, człowiek nie przejmował się, że prysznic trwał siedem minut dłużej, bo ciepło było przyjemne, a nikt nie mówił o oszczędzaniu. Teraz, kiedy odkręcam kran, czasem łapię się na tym, że liczę w głowie: „Dobrze, wystarczy, koniec”. Nie żeby mnie nie było stać na dwie minuty więcej – chodzi raczej o jakieś wewnętrzne poczucie, że świat się zmienił, a wraz z nim nasze podejście. I zmywanie naczyń! Jak są już dwie filiżanki i jeden garnek po jajkach, to człowiek się zbiera do roboty, bo im mniej zaległości, tym mniej tej wody ucieka, i jakoś psychicznie lżej, prawda?

Są też te wszystkie „poważne” rozwiązania – ocieplanie ścian, wymiany pieców, cuda techniki. Owszem, sensowne, tylko że nie każdy ma siłę na remont, na ekipy, które wchodzą do domu i robią hałas jak traktor na polnej drodze. W naszym wieku (tak mówię, bo siebie też do tego wieku z rozmysłem i spokojem zaliczam) człowiek chce mieć spokój, herbatę na stole, gazetę, normalny dzień. Dlatego te małe poprawki, te uszczelki w oknach, które można kupić w markecie za kilkanaście złotych, czasem robią większą różnicę niż cały harmonogram modernizacji. Przeciąg to paskudna rzecz. A jak zniknie – człowiek oddycha lepiej.

I tak, kiedy sobie o tym wszystkim myślę, dochodzę do wniosku, że oszczędzanie nie jest ani bohaterskie, ani szczególnie efektowne. To nie jest walka. To bardziej jak taniec, taki spokojny, codzienny, czasem krok w lewo, czasem w prawo, czasem się potkniemy, ale i tak idziemy dalej. Człowiek tu zakręci wodę, tam przyciszy grzejnik, gdzie indziej wyłączy lampkę, bo zapomniał, że w ogóle ją włączył. I z tych drobiazgów, z tych drobniutkich ruchów, robi się rytm dnia. A w tym rytmie – nie wiem jak u was – ale u mnie jest trochę więcej spokoju. A spokój, proszę Państwa, też jest pewnego rodzaju oszczędnością. Choćby nikt go na rachunku nie wypisał.

Obrazek na Freepik