Szukaj

Migrena po 60. roku życia – jak ją leczyć?

Migrena po 60. roku życia – jak ją leczyć2

Migrena ma to do siebie, że nie pyta o wiek. Kiedyś wydawało mi się, że to dolegliwość ludzi zapracowanych, zestresowanych, biegnących z językiem na brodzie. A potem minęła sześćdziesiątka, bieganie się skończyło, stresy jakby inne, spokojniejsze, a migrena została. Albo wróciła, bo u niektórych ona tylko znika na chwilę, jak sąsiadka z trzeciego piętra, co wyjeżdża do córki i wszyscy myślą, że już się wyprowadziła. A potem nagle – pukanie do drzwi. I jest.

U mnie zaczyna się cicho. Nie od razu ból, raczej uczucie, że coś jest nie tak. Jakby głowa była za ciasna. Albo jakby ktoś delikatnie, ale uparcie naciskał palcem nad okiem. Znam to uczucie aż za dobrze. Wiem już, że za godzinę, dwie, światło stanie się wrogiem, dźwięki za głośne, a zapach smażonej cebuli – nie do zniesienia. I jeszcze ta irytacja, taka bez powodu. Człowiek sam sobie zaczyna przeszkadzać.

Migrena po sześćdziesiątce jest inna niż ta wcześniejsza. Przynajmniej u mnie. Kiedyś atak był gwałtowny, szybki. Teraz potrafi się rozciągać na dwa dni, falować. Rano trochę lepiej, po południu gorzej, wieczorem znowu ciszej, żeby w nocy wrócić. I człowiek się zastanawia, czy brać tabletkę, czy jeszcze poczekać. Bo przecież ile można tych tabletek, żołądek już nie ten, wątroba pamięta swoje. Każdy to zna, prawda? To wahanie.

Leczenie migreny w tym wieku to nie jest prosta sprawa. I od razu powiem jedno, bo to ważne: nie wszystko wolno zrzucać na migrenę. Po sześćdziesiątce ból głowy trzeba traktować poważnie. Ja się nauczyłem, trochę na własnej skórze, że lekarz to nie wróg. Nawet jeśli mówi rzeczy oczywiste, nawet jeśli zleca badania, które wydają się na wyrost. Lepiej sprawdzić, niż się domyślać. Spokojniejsza głowa – dosłownie.

Ale poza gabinetem lekarskim jest codzienność. A w niej drobiazgi, które robią różnicę. U mnie na przykład sen. Nie za krótki, nie za długi. Jak pośpię do dziewiątej, boli. Jak wstanę o szóstej po krótkiej nocy, też boli. Organizm lubi rytm, nawet jeśli my udajemy, że jesteśmy elastyczni. Jedzenie – regularne. Bez kombinowania. Śniadanie, obiad, kolacja. Jak zapomnę, migrena pamięta za mnie.

Jest też kwestia napięcia. Nie mówię o wielkich dramatach, raczej o tych drobnych sprawach. Telefon, który dzwoni za często. Telewizor grający w tle, choć nikt nie ogląda. Radio, które kiedyś było przyjacielem, a teraz potrafi zmęczyć. Zacząłem je wyłączać. Po prostu. Cisza po południu stała się czymś w rodzaju lekarstwa. Pół godziny, czasem czterdzieści minut. Fotel, koc, okno uchylone. Słychać samochody, ptaki, zwykłe życie. I to wystarcza.

Tabletki? Tak, są. Nie będę udawał, że nie. Ale nauczyłem się nie brać ich w ciemno. Najpierw woda, chwila odpoczynku, zasłonięte okno. Czasem pomaga. Czasem nie. Migrena bywa uparta. Bywa też przewrotna, bo czasem ustępuje sama, jakby chciała pokazać, że to ona tu rządzi. No bo jakże inaczej.

Z wiekiem zmienia się też podejście do samego bólu. Kiedyś człowiek się z nim siłował. Teraz raczej próbuje go obejść. Nie walczyć, tylko współistnieć. To brzmi górnolotnie, ale w praktyce oznacza, że w dni gorsze odpuszczam. Nie wszystko musi być zrobione. Kurz poczeka. Telefon można oddzwonić jutro. Świat się nie zawali, a głowa czasem to doceni.

Migrena po sześćdziesiątce to nie wstyd i nie fanaberia. To realna dolegliwość, która potrafi odebrać radość z dnia. Dlatego warto o niej mówić, szukać swoich sposobów, nie porównywać się z innymi. Każdy organizm jest inny, każdy ból trochę inny. A jeśli dziś jest źle, to jutro może być odrobinę lepiej. Czasem tylko odrobinę. Ale od tego właśnie zaczyna się ulga.

Obrazek na Freepik