Szukaj

Planowanie wydatków związanych z leczeniem

Planowanie wydatków związanych z leczeniem2

Czasem człowiek siada z kubkiem herbaty — u mnie to zwykła czarna, lekko przestudzona, bo zawsze zapominam o niej w pół drogi — i zaczyna liczyć. Nie pieniądze w sensie ścisłym, tylko… no właśnie, te wszystkie wydatki, które pojawiają się jak nieproszeni goście. Leczenie, badania, maści, tabletki, coś na stawy, coś na ciśnienie, coś żeby zasnąć, a coś żeby ten żołądek wytrzymał resztę. I zanim się obejrzeć, człowiek myśli: „Przecież ja tego wcale nie planowałem”. Niby wiadomo, że z wiekiem przybywa kosztów, ale jakoś nikt nigdy nie mówił, że to będzie aż taka matematyka z życia, nie ze szkoły.

Siedzę czasem przy stole, tym samym od lat — blat ma na środku małą wypukłość, nigdy nie wiem skąd — i rozkładam rachunki. Zawsze któryś papier wyleci mi z rąk, zawsze. I patrzę, jak zapisuję coś na marginesie: „kiedy następna wizyta?”, „ta maść starczy?”, „czy warto brać większe opakowanie?”. To nie jest żadna filozofia, ale jednak coś, co zjada czas i energię. A człowiek niby starszy, niby wolniejszy, a i tak chciałby mieć nad tym kontrolę — no bo jakże inaczej?

Zdarza mi się (i pewnie nie tylko mnie) wpaść w taki dziwny rytm: za dużo myślę, za mało robię, ale jednocześnie odkładam wszystko na później, jakbym miał mieć na to więcej sił jutro. Wiecie Państwo, to planowanie leczenia to trochę jak sprzątanie szafy: niby wiadomo, że trzeba, ale zawsze coś się w międzyczasie znajdzie — telefon zadzwoni, ptak usiądzie na parapecie i człowiek się zapatrzy, piekarnik piknie, że już. I koniec misternych planów.

A przecież te wydatki… one nie znikają. Raz w miesiącu przychodzi ten moment prawdy w aptece. Stoję w kolejce, przede mną pani z siatką pełną papierów — emeryci często noszą dokumenty jak wykroje do szycia — a ja już w głowie układam, co mogę dziś kupić, a co może poczekać. Tylko że z leczeniem to tak nie działa, bo zdrowie nie poczeka grzecznie w kolejce jak w spożywczym. I farmaceutka mówi cenę, człowiek mruga dwa razy, udaje, że słyszał coś innego, po czym płaci. „Może za miesiąc będzie taniej”, myślę, choć wiem, że nie będzie.

Ale nie chcę tylko narzekać, bo to za łatwe. Widziałem jednak, że kiedy starsi ludzie zaczynają o tym rozmawiać — o lekach, kosztach, receptach, refundacjach, tych wszystkich magicznych oznaczeniach jak z szyfrów — to nagle robi się lżej. Mój kolega z klatki, pan Julek, zawsze mówi: „Trzeba mieć system”. Choć jego system polega głównie na trzymaniu wszystkiego w jednym pudełku po butach, ale działa. U mnie to z kolei kalendarzyk. Stary, papierowy, pełen skreśleń, bo ciągle coś źle zapiszę, potem poprawię, potem jeszcze raz. Ale dzięki temu wiem, kiedy wykupić receptę, kiedy mam wizytę i ile mniej więcej odkładać co miesiąc, żeby się nie zdziwić.

Planowanie wydatków na leczenie to nie jest jakaś wyższa księgowość. To raczej rozmowa z samym sobą: „Co jest naprawdę potrzebne?”, „Co można uprościć?”, „Z czego korzystam regularnie, a co kupuję tylko dlatego, że kiedyś pomagało?”. Czasem odkrywam w szafce lek, który miał mi starczyć „na wszelki wypadek”, a leży tam już dwa lata, przeterminowany. Takie drobiazgi też kosztują — może nie wprost, ale jednak.

Warto też — i mówię to z doświadczenia, nie z mądrości książkowej — pytać lekarzy lub farmaceutów w aptece o tańsze zamienniki. Kiedyś wstydziłem się o to pytać, naprawdę. Człowiek miał wrażenie, że wygląda na skąpego. A teraz? Teraz mówię bez ogródek: „Panie doktorze, czy jest coś tańszego, ale dobrego?”. I najczęściej jest. Nie zawsze, ale często. I to jest właśnie to planowanie, takie zwyczajne, bez wielkich słów.

Zresztą planowanie leczenia nie musi być tylko liczeniem. To też oswajanie rzeczy, które czasem wydają się większe, straszniejsze niż są naprawdę. Gdy wiem wcześniej, jakie badania mnie czekają, ile mogą kosztować, mogę przygotować nie tylko portfel, ale i głowę. Jest coś dziwnie uspokajającego w tym, że człowiek wie, co go czeka, nawet jeśli to nic przyjemnego.

A jeśli mogę dorzucić coś zupełnie osobistego, to kiedy podlewam kwiaty na parapecie, często myślę o tym, że wszystko wymaga pielęgnacji. Zdrowie też, niestety, nie jest wyjątkiem. Tylko że w przeciwieństwie do roślin nie wystarczy raz w tygodniu dolać wody. Trzeba trochę pilnować, trochę planować, trochę pamiętać.

Planowanie wydatków związanych z leczeniem to po prostu codzienność, taka jak płukanie kubka po herbacie czy szukanie okularów, które leżą na głowie. Nie oszczędzi nam wszystkiego, ale pozwala nie gubić się w tym całym medycznym labiryncie. I daje poczucie, że nawet jeśli zdrowie czasem kaprysi, to my mamy choć kawałek wpływu na to, jak przez to przechodzimy. A ten kawałek, proszę Państwa, bywa bezcenny.

Obrazek na Freepik