Szukaj

Życie wśród witraży: Danuta Czapczyńska-Kleszczyńska o swojej pracy i pasji

Danuta Czapczyńska-Kleszczyńska to wybitna badaczka i znawczyni sztuki witrażowej, której praca i pasja wpłynęły na ochronę i popularyzację tego unikalnego elementu polskiego dziedzictwa kulturowego. Urodzona i wychowana w Krakowie, od najmłodszych lat była otoczona sztuką, co zainspirowało ją do podjęcia studiów humanistycznych. Jej zamiłowanie do architektury i witraży skierowało ją na ścieżkę, której efekty widoczne są zarówno w licznych publikacjach naukowych, jak i w konkretnych działaniach konserwatorskich. W naszym wywiadzie Danuta Czapczyńska-Kleszczyńska opowiada o swojej drodze zawodowej, fascynujących odkryciach oraz wyzwaniach, z jakimi spotkała się podczas pracy nad krakowskimi witrażami. Dowiemy się także, jak istotną rolę odegrało Stowarzyszenie Miłośników Witraży ARS VITREA POLONA w jej badaniach oraz jakie plany ma na przyszłość związane z tą dziedziną sztuki.

Zapraszamy do lektury tego inspirującego wywiadu, który przybliży nam zarówno historię witraży, jak i osobiste doświadczenia oraz przemyślenia jednej z najważniejszych postaci współczesnej polskiej sztuki witrażowej.

Andrzej Bochacz: Jakie doświadczenia z dzieciństwa miały największy wpływ na rozwój Pani pasji do sztuki?

Danuta Czapczyńska-Kleszczyńska: Mogę górnolotnie powiedzieć, że sztuka towarzyszyła mi „od zawsze”. Rodzice zabierali mnie do krakowskich muzeów i galerii sztuki. Silne wrażenie zrobiła na mnie wystawa Olgi Boznańskiej w Nowym Gmachu Muzeum Narodowego w roku 1960, szczególnie za sprawą zaaranżowanej pracowni artystki. A może zapamiętałam ją, dlatego że moja babcia podchodząc do sznura zagradzającego wejścia do tego tajemniczego wnętrza, mając na nogach wielkie filcowe ochraniacze, jakie wtedy obowiązywały w muzeach, poślizgnęła się na marmurowej posadzce i cudem uniknęła upadku. W domowej bibliotece były liczne książki poświęcone sztuce, monografie artystów, katalogi wystaw i albumy z reprodukcjami malarstwa europejskiego. Najcenniejsze było dwutomowe angielskie wydawnictwo ze świetnymi reprodukcjami malarstwa z National Gallery w Londynie, które namiętnie oglądałam. Większość z tych publikacji zachowałam, nawet Rubensa, na którego w dzieciństwie patrzyłam z niesmakiem – okropnie mi się nie podobały rubensowskie kształty. Do dziś ważne są dla Makowskie bajki, czyli wiersze Jerzego Ficowskiego do obrazów Tadeusza Makowskiego; to pierwsza książka dotycząca sztuki, która zajęła miejsce w mojej dziecięcej biblioteczce, w której królowały wiersze Tuwima, Brzechwy, Kerna, baśnie Andersena; dostałam ją w prezencie imieninowym, kiedy miałam 7 lat i zachwyciłam się obrazami Makowskiego, i zachwycam do dziś – czyli od 64 lat!, mądrzejsza o lekturę jego Pamiętnika. W domu było dużo obrazów, lepszych i gorszych, malowanych przez artystów znanych i anonimowych, ale wszystkie były dla mnie ważne; za każdym stała osobista historia, były łącznikami z domami, które już nie istniały. W mieszkaniu rodziców i dziadków nie brakowało pięknych przedmiotów – dziś wiem, że były to wytwory rzemiosła artystycznego, które jednak po prostu służyły domownikom i szczęśliwie przetrwały, tak bardzo oswojone, że wciąż nie pamiętam, by sprawdzić, jakie są na nich stemple i znaki, bo ważniejsza jest dla mnie ich historia: ta secesyjna łyżeczka po prababce, ten Budda przywieziony z dalekiej podróży przez ciotkę taty, pewnie też po niej były żetony z kasyna ułożone w małym pudełeczku, drewnianego artdecowskiego Indora zapewne dziadkowie przywieźli z Zakopanego; mosiężną jaskółkę ofiarowała mi przyszywana babcia – warszawianka, która w Krakowie znalazła się po upadku powstania i aż do śmierci wypytywała mojego tatę, co będzie z jej placami w Warszawie itd., itd. Ale najważniejsze było obserwowanie taty – architekta przy pracy. Widziałam jak powstają projekty, tzw. perspektywy (dziś zwane wizualizacjami), makiety, ale też rysunki przedstawiające zabytki architektury i malowane akwarelą krajobrazy.

AB: Co wpłynęło na Pani decyzję o wyborze studiów humanistycznych?

DCK: Co do wyboru kierunku studiów. Od początku nauki w liceum wiedziałam, że wybiorę studia humanistyczne. Myślałam o archeologii, socjologii, chyba nie o historii sztuki. Moje zamiary, co do dalszej nauki sprecyzowały się zupełnie nieoczekiwanie – za sprawą lektury wspomnień Pii Górskiej pt. Paleta i pióro, w części poświęconych pisarzom i malarzom, których znała. Dziś nie do końca rozumiem, dlaczego ta książka wywarła na mnie tak wielkie wrażenie, a już paradoksem jest niechęć Górskiej do secesji, czyli stylu tak ważnego dla dziedziny sztuki, którą wiele lat później się zajęłam.

AB: Jakie doświadczenia zawodowe miał Pani po ukończeniu studiów?

DCK: Na studiach szczególnie interesowały mnie zagadnienia architektury gotyckiej i wszystko, co się z nią wiązało. Ze szczególnym zachwytem słuchałam wykładów poświęconych średniowiecznym witrażom, prowadzonych przez prof. Lecha Kalinowskiego. Ale moja droga do witraży była jeszcze daleka. Najpierw była praca związana z rewaloryzacją zabytków w Krakowie – od przygotowywania dokumentacji historycznych i formułowania wniosków konserwatorskich po uczestniczenie w procesie konserwacji. Ekscytującym wyzwaniem było opracowywanie materiałów na potrzeby muzeum makiet najważniejszych zamków polskich, które miało znaleźć się na zamku w Wiśniczu Nowym – szkoda, że ta idea nie doczekała się realizacji.

AB: Jakie były początki Pani zainteresowania witrażami i jakie najważniejsze odkrycia oraz prace Pani w tym zakresie zrealizowała?

DCK: Mój bezpośredni kontakt z witrażami rozpoczął się od zamówienia na inwentaryzację secesyjnych witraży w Krakowie, lecz dopiero po porzuceniu tego tematu przez zleceniodawcę, doc. Jana Samka, postanowiłam przyjrzeć się bliżej temu zagadnieniu. Wtedy okazało się, że krakowskie witraże już zainteresowały architekt Krystynę Pawłowską z Politechniki krakowskiej, więc postanowiłam się skupić na ich wykonawcach, o których wiadomo było bardzo niewiele a w przypadku niektórych zgoła nic. Do najważniejszych dokonań w tym zakresie liczę artykuł o pionierze krakowskich witrażowników, czyli Andrzeju T. Zajdzikowskim, którego dzięki dotarciu do rodzinnego archiwum, mogłam zaprezentować nie tylko jako witrażownika, ale i człowieka z krwi i kości. Równie ważne były prace poświęcone warszawskim pracowniom witrażowym, w tym Zakładowi św. Łukasza, którego właścicielką była Maria hr. Łubieńska. Co ważne, okazało się, że nie była ona jedyną kobietą ważną w dziejach polskiej sztuki witrażowej. Jej poprzedniczkami były Matylda z Aksamitowskich Ziołecka, malująca witraże do wielkopolskich kościołów i generałowa Natalia Kicka – witraż wykonany przez nią pod okiem Jana Puzyny (po renowacji) do dziś można oglądać w katedrze w Janowie Podlaskim.

AB: Jakie znaczenie miała Iza Żeleńska w historii i działalności Krakowskiego Zakładu Witrażów S.G. Żeleński?

DCK: Szczególne miejsce w moich badaniach przypadło Krakowskiemu Zakładowi Witrażów S.G. Żeleński, przy czym w miarę postępu prac coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że dokonań wytwórni nie można omawiać bez przyjrzenia się jej właścicielom. I w tym przypadku wielką rolę odegrała kobieta – Iza Żeleńska. Efektem długoletnich poszukiwań źródłowych i kontaktów z rodziną i przyjaciółmi Żeleńskich stała się książka składająca się z dwóch równie ważnych części: jedna obejmuje działalność zakładu, druga jest poświęcona życiu jego właścicieli. Nie ukrywam, że pisanie biografii sprawiło mi największą przyjemność i przyniosło więcej satysfakcji niż nowe ustalenia w zakresie działań zakładu. Dużym wyzwaniem związanym z książką było znalezienie źródła finansowania publikacji – rozwiązanie tego problemu zawdzięczam Stowarzyszeniu Miłośników Witraży ARS VITREA POLONA. Wydanie książki nie zakończyło myślenia o zakładzie i ludziach z nim związanych. Wciąż wrzucam do szuflady z materiałami wykorzystanymi w książce kartki z kolejnymi informacjami, fotografie, które odnalazły się w czyimś domu… Liczę, że pojawią się kolejne.

AB: Jakie były najbardziej zaskakujące odkrycia i wyzwania podczas badań nad sztuką witrażową w Krakowie?

DCK: Właściwie całej mojej pracy badawczej związanej ze sztuką witrażową towarzyszyło zdziwienie połączone z niedowierzaniem. Bo nawet w przypadku dzieł tak ważnych i znanych – także poza Polską – jak Stanisława Wyspiańskiego witraże w kościele franciszkanów w Krakowie informacje były lakoniczne, w dodatku błędne. Aż trudno uwierzyć, że dopiero po stu latach od powstania ostatniego z nich – Boga Ojca – spisane zostały ich burzliwe dzieje i określeni faktyczni wykonawcy. Równie zaskoczyło mnie odkrycie jako projektanta witraży architekta Franciszka Mączyńskiego, dotąd znanego głównie z dzieł monumentalnej architektury. Czasami trafiałam na nazwiska artystów mało znanych, jak ks. Bronisław Mazur, twórca kartonów do witraży m.in. do katedry wawelskiej i szkiców do kościoła Mariackiego w Krakowie – nigdy niezrealizowanych. Już po napisaniu artykułu o nim (wspólnie z Tomaszem Szybistym) natrafiłam na informację, że kartony wawelskie znalazły miejsce w mieszkaniu jego mecenasa, ks. prof. Ignacego Różyckiego i wisiały na ścianach pokoju, który zajmował młody ks. Karol Wojtyła. Dotąd nie ustaliłam ich dalszych losów. Dużym wyzwaniem była dla mnie praca nad korpusem witraży z XIX i 1 poł. XX wieku w kościołach archidiecezji krakowskiej, która spotkała się z zainteresowaniem także badaczy spoza Polski.

AB: Jaką rolę odgrywało Stowarzyszenie Miłośników Witraży ARS VITREA POLONA w rozwoju Pani badań nad sztuką witrażową?

DCK: Duży wpływ na rozwój moich badań miało Stowarzyszenie Miłośników Witraży ARS VITREA POLONA, założone w roku 1998 z inicjatywy prof. Krystyny Pawłowskiej. Tematy kolejnych konferencji naukowych inspirowały do podejmowania określonych tematów. I nagle lawinowo wzrosła ilość publikacji poświęconych sztuce witrażowej, z których większość zajmowała się całkowicie nowymi tematami. Miałam zaszczyt przejąć prowadzenie Stowarzyszenia po dziesięć lat trwającej prezesurze jego założycielki. Już wcześniej starałam się pomagać w pracy organizacyjnej, ale czym jest kierowanie takim ciałem, jaki jest ciężar przygotowywania konferencji dopiero teraz się przekonałam. I sama nie podołałabym temu zadaniu, szczęśliwie zawsze mogłam liczyć na pomoc. W dwudziestą rocznicę powstania AVP przekazałam prezesurę w ręce godnego następcy. Działaność w Stowarzyszeniu to nie tylko satysfakcja wynikająca z podejmowanych zadań, ale też – jeśli nie przede wszystkim – zawiązane przyjaźnie, u których podstaw leży zamiłowanie do witraży.

AB: W jaki sposób dzieliła się Pani swoją wiedzą na temat witraży, oraz jakie są Pani obecne i przyszłe projekty związane z tą dziedziną?

DCK: Miałam szczęście dzielić się swoją wiedzą na temat witraży nie tylko poprzez artykuły naukowe, książki, udział w konferencjach, ale także podczas oprowadzania szlakiem krakowskich witraży – w ramach Małopolskich i Europejskich Dni Dziedzictwa, czy wygłaszając odczyty dla członków Towarzystwa Miłośników Krakowa i uczestników spotkań organizowanych przez Muzeum Narodowe w Krakowie. Teraz czeka mnie ostatnie wyzwanie: przygotowanie scenariusza wystawy poświęconej Krakowskiemu Zakładowi Witrażów S.G. Żeleński – ta praca dopiero się zaczyna, więc zdradzę tylko że będzie można ją oglądać w Warszawie.

AB: Jakie działania są podejmowane w celu ochrony i konserwacji witraży, zarówno w budynkach sakralnych, jak i świeckich, oraz jak ocenia Pani ich efektywność?

DCK: Cieszę się, że wciąż powstają nowe witraże – ostatnio zobaczyłam niedawno ukończony świetny monumentalny witraż projektu prof. Wincentego Kućmy (pracownia TESTOR] do kościoła Dobrego Pasterza w Krakowie. Oby inne dorównywały mu poziomem artystycznym i techniką wykonania. Wydaje mi się, że jest coraz większe zrozumienie dla potrzeby ochrony witrażowego dziedzictwa, czego przejawem są coraz częściej podejmowane prace konserwatorskie nie tylko przy witrażach w kościołach, ale także w budynkach świeckich. Szkoda tylko, że wiele z nich długo czekało na decyzję – dobrym przykładem są secesyjne witraże w jednej z krakowskich kamienic zarządzanej przez miasto, które będą poddane konserwacji po 25 latach po jej zawnioskowaniu w opracowaniu wykonanym przeze mnie na zlecenie tegoż miasta. Lepiej późno…

AB: Dziękuję za rozmowę oraz poświęcony czas.

Kraków 16 czerwca 2024 roku.